Poszukiwania ścieżki duchowej zrodzone są z cierpienia. Ich początkiem nie jest feeria świateł ani ekstaza, lecz głębokie rany zadane przez ostrza bólu, rozczarowania i pomieszania. Jednakże, aby cierpienie spowodowało narodziny autentycznych duchowych poszukiwań, musi ono oznaczać coś więcej, niż tylko pochodzący z zewnątrz, biernie przyjęty cios. Musi ono uruchomić wewnętrzną realizację, percepcję, która przebija się przez łatwe samozadowolenie naszych nawykowych spotkań ze światem, i pozwala przelotnie dojrzeć niesolidność i niepewność nieustannie ziejącą spod naszych stóp. Kiedy taki wgląd zaświta, choćby chwilowo, może on wywołać głęboki kryzys wewnętrzny. Kryzys, który obala nawykowe cele i wartości, wystawia na pośmiewisko naszą rutynową gonitwę zajęć, i powoduje, że oddając się starym przyjemnościom pozostajemy uporczywie nieusatysfakcjonowani.
Początkowo, na ogół, takie zmiany nie są witane z radością. Staramy się zaprzeczyć naszej wizji i stłumić nasze wątpliwości; zwalczamy nasze niezadowolenie wynajdując sobie nowe zajęcia. Ale płomień pytań, raz wzniecony, wciąż się utrzymuje, i jeśli nie pozwolimy, aby zmiotła nas nasza umiejętność powierzchownego dostosowywania się, ani nie zgarbimy się ponownie, powracając do załatanej wersji naszego naturalnego optymizmu, w końcu autentyczne migotanie naszego wglądu buchnie na nowo płomieniem, znów konfrontując nas z samą istotą naszego położenia. To dokładnie w tym momencie, gdy odcięte są wszelkie szlaki ucieczki, znajdujemy w sobie gotowość poszukiwania drogi, która zakończy nasze niepokoje. Nie jesteśmy dłużej w stanie dryfować przez życie, unosząc się na fali samozadowolenia, napędzani ślepo przez nasz głód zmysłowych przyjemności i przez presję uznanych powszechnie norm. Głębsza rzeczywistość skinęła na nas, słyszymy zew bardziej stabilnego, bardziej autentycznego szczęścia, i dopóki nie dotrzemy do punktu przeznaczenia nie możemy spocząć w spokoju.
Dokładnie w tym samym momencie, jednakże, dostrzegamy, że stanęliśmy twarzą w twarz z nowym problemem. Gdy tylko rozpoznaliśmy potrzebę duchowej ścieżki, odkrywamy, że nauki duchowe w żadnym razie nie są jednolite ani wzajemnie współbrzmiące. Wertując półki z dziedzictwem duchowym ludzkości, zarówno starożytnym jak i współczesnym, nie znajdujemy pojedynczego, cienkiego tomu, lecz istny bazar systemów duchowych, z których każdy zdaje się oferować nam najwyższe, najszybsze, najpotężniejsze lub najgłębsze rozwiązanie naszych poszukiwań Absolutu. Skonfrontowani z takim melanżem, wpadamy w pomieszanie starając się odpowiednio to wszystko zwymiarować — zdecydować, co jest naprawdę wyzwalające, prawdziwie odpowiadające naszym potrzebom, a co jest tylko bocznym torem, okrężną drogą z ukrytymi wadami.
Możliwym podejściem, rozwiązującym ten problem, dość popularnym w czasach obecnych, jest eklektyzm: wybrać i uszczknąć z poszczególnych tradycji co tylko wydaje się pozostawać w zgodzie z naszymi potrzebami, zespalając różne techniki i praktyki w syntetyczną całość, która zdaje się być satysfakcjonująca. W takim przypadku, dana osoba może łączyć buddyjską medytację uważności z sesjami recytowania hinduskich mantr, chrześcijańskie modlitwy z sufickimi tańcami, żydowską Kabałę z tybetańskimi ćwiczeniami wizualizacyjnymi. Eklektyzm, jednakże, choć czasami pomocny przy dokonywaniu przejścia od przeważająco światowego i materialistycznego stylu życia do postawy posiadającej także odcień duchowości, ostatecznie okazuje się nieprzekonywujący. Stanowiąc komfortowe schronienie na półmetku podróży, nie okazuje się jednak komfortowym pojazdem umożliwiającym osiągnięcie celu.
Eklektyzm posiada dwie współzależne wady, które stanowią o jego ostatecznej nieodpowiedniości. Pierwsza z nich polega na tym, że eklektyzm, niejako, doprowadza do kompromisu tych tradycji, z których czerpie. Wielkie duchowe tradycje same w sobie nie proponują swoich praktyk jako niezależnych technik, które mogą zostać swobodnie wyodrębnione ze swoich fundamentów i dowolnie przekształcone tak, aby polepszyć odczuwaną przez nas jakość życia. Są one przedstawiane raczej jako część integralnej całości, współzależnej wizji odnoszącej się do fundamentalnej natury rzeczywistości, oraz ostateczny cel duchowych poszukiwań. Tradycja duchowa nie jest płytkim strumykiem, w którym ktoś może zanurzyć sobie stopy, po czym wyskoczyć na krótki odpoczynek na brzegu. Jest to potężna rzeka, hałaśliwym strumieniem pędząca przez cały krajobraz życia, i jeśli ktoś szczerze pragnie odbyć tą rzeką podróż, musi posiadać odwagę wystarczającą, aby wyprowadzić swój okręt i głowę na głębiny.
Druga wada eklektyzmu wynika z pierwszej. Praktyki duchowe budowane są na wizjach odnoszących się do natury rzeczywistości i ostatecznego dobra, a wizje leżące u podłoża poszczególnych praktyk nie są jednakowe, ani nawet zharmonizowane. Kiedy uczciwie zbadamy nauki tych tradycji, dojdziemy do wniosku, że naszemu widzeniu ujawniają się zasadnicze różnice w perspektywie, różnice, których znaczenia nie możemy łatwo pomniejszyć, określając jako alternatywny sposób wyrażenia tego samego. Jest raczej tak, iż ustanawiając najwyższy cel, oraz ścieżkę, która musi zostać przebyta aby ten cel osiągnąć, praktyki te odwołują się do bardzo odmiennych doświadczeń.
Toteż gdy uznajemy, że wyrośliśmy z fazy eklektyzmu i czujemy się gotowi do uczynienia poważnego zobowiązania wobec jednej konkretnej ścieżki, wskutek różnic w perspektywach i praktykach proponowanych przez różnorodne tradycje duchowe, stajemy wobec wyzwania wyboru ścieżki, która poprowadzi nas ku prawdziwemu oświeceniu i wyzwoleniu. Wskazówką pomagającą rozwiązać ten dylemat jest jasne uświadomienie sobie naszego podstawowego celu, tak aby móc sprecyzować, czego oczekujemy od autentycznej ścieżki wyzwolenia. Gdy dokładnie to przemyślimy, stanie się jasne, iż podstawowym wymogiem i celem naszych poszukiwań jest zakończenie cierpienia. Ostatecznie wszystkie problemy mogą zostać zredukowane do zagadnienia cierpienia; a zatem to co jest nam niezbędne, to droga, która rozwiąże ten problem ostatecznie i całkowicie. Oba te określniki są ważne. Ścieżka musi prowadzić do całkowitego zakończenia cierpienia, do zakończenia wszelkich form cierpienia, oraz do ostatecznego zakończenia cierpienia, to znaczy cierpieniu trzeba położyć nieodwracalny kres.
Lecz w tym momencie pojawia się następne pytanie. Jak możemy odnaleźć taką ścieżkę — ścieżkę, która posiadałaby zdolność poprowadzenia nas do pełnego i ostatecznego zakończenia cierpienia. Dopóki faktycznie podążamy ścieżką do celu, nie możemy być całkowicie pewni, dokąd ona prowadzi, i zadanie podążania ścieżką wymaga od nas całkowitego zaufania w jej efektywność. Poszukiwanie duchowej ścieżki nie przypomina wyboru nowego garnituru. Aby wybrać nowy garnitur musimy tylko przymierzyć pewną liczbę modeli, sprawdzić w lustrze swój wizerunek, po czym wybrać garnitur, w którym wyglądamy najbardziej atrakcyjnie. Wybór ścieżki duchowej przypomina bardziej małżeństwo: poszukujemy partnera na całe życie, kogoś, czyja obecność przy nas będzie godna zaufania i trwała, jak gwiazdy polarnej na nocnym niebie.
Skonfrontowani z tym nowym dylematem, możemy sądzić, że nie ma dobrego wyjścia, i jedyne, czym możemy się kierować, to nasze własne skłonności, o ile nie po prostu rzut monetą. Jednakże, nasz wybór nie musi być tak ślepy i nieracjonalny, jak to sobie wyobrażamy, ponieważ istnieje wyraźna linia przewodnia, która może nam być pomocna. Biorąc pod uwagę, iż ścieżki duchowe są zazwyczaj prezentowane w postaci kompletnej struktury nauczania, możemy ocenić efektywność każdej poszczególnej ścieżki, badając objaśniające ją nauczania.
Dokonując takiego badania, jako standardów ocen możemy użyć trzech kryteriów:
Reasumując, są trzy wymogi stawiane nauczaniu sugerującemu, że jest w stanie zaoferować prawdziwą ścieżkę wiodącą do kresu cierpienia: po pierwsze, musi ono dawać pełen i precyzyjny obraz zakresu cierpienia; po drugie, musi ono przedstawiać szczegółową analizę przyczyn cierpienia, i po trzecie, musi ukazywać sposób na wykorzenienie przyczyn cierpienia.
Nie zamierzam tutaj stosować tych kryteriów do dokonania oceny różnorodnych duchowych tradycji. Naszym obiektem zainteresowania jest wyłącznie Dharma, nauczanie Buddy, oraz rozwiązanie, jakie nauki te ofiarowują aby wyeliminować problem cierpienia. Fakt, że nauki powinny być związane z tym problemem, w sposób oczywisty wynika z samej ich istoty; są one przecież sformułowane nie jako majestatyczny zbiór doktryn o pochodzeniu i końcu rzeczy, ale jako przesłanie wyzwolenia z cierpienia, dające się zweryfikować w naszym własnym doświadczeniu. Przesłaniu temu towarzyszy metoda praktyki, droga wiodąca ku zakończeniu cierpienia. Tą drogą jest Szlachetna Ośmioraka Ścieżka (aria atthangika magga). Ośmioraka Ścieżka znajduje się w samym sercu nauk Buddy. To właśnie odkrycie ścieżki nadało oświeceniu samego Buddy uniwersalnego znaczenia i wyniosło go z pozycji dobroczynnego mędrca do statusu nauczyciela świata. Dla swoich własnych uczniów był on przede wszystkim „tym, który pobudził do życia ścieżkę nieukazaną wcześniej, twórcą ścieżki niewytworzonej wcześniej, tym, który oznajmił ścieżkę nieoznajmioną wcześniej, znającym ścieżkę, tym, który ujrzał ścieżkę, przewodnikiem na ścieżce”. I sam Budda zaprasza poszukujących obietnicą i wyzwaniem: „Musicie sami dołożyć starań. Buddowie są tylko nauczycielami. Medytujący, którzy praktykują ścieżkę, uwalniają się z okowów piekielnych”.
Aby uznać Szlachetną Ośmioraką Ścieżkę za skuteczny pojazd na drodze ku wyzwoleniu, musimy sprawdzić ja pod kątem naszych trzech kryteriów: przyjrzeć się omawianemu przez Buddę zakresowi cierpienia, jego analizie przyczyn, i programowi, który ofiarowuje nam jako remedium.
Sposób, w jaki Budda podchodzi do problemu cierpienia nie jest tylko powierzchownym dotknięciem; uczynił on cierpienie kamieniem węgielnym swojego nauczania. Cztery Szlachetne Prawdy, stanowiące kwintesencję jego przesłania, rozpoczynają się od stwierdzenia, że życie jest nierozłącznie związane z czymś, co określa się mianem dukkha. To palijskie słowo często jest tłumaczone jako cierpienie, ale oznacza coś znacznie głębszego, niż ból i nędza. Odnosi się ono do podstawowego nieusatysfakcjonowania, towarzyszącego nam przez całe życie, życie wszystkich istot, za wyjątkiem tych oświeconych. Czasami to odczucie braku satysfakcji wybucha wprost jako otwarty żal, rozpacz, rozczarowanie, lub desperacja. Lecz zazwyczaj krąży ono gdzieś na granicy naszej świadomości, jako nieuchwytne, niezlokalizowane poczucie, że rzeczy nigdy nie są doskonałe, nigdy nie są w pełni zgodne z naszymi oczekiwaniami i wyobrażeniami o tym, jakie być powinny. Ten właśnie czynnik, zwany dukkha stanowi, jak powiedział Budda, jedyny realny problem duchowy. Inne problemy — pytania teologiczne i metafizyczne dręczące myślicieli na przestrzeni wieków — Budda odsuwa na bok, łagodnie określając je jako „sprawy nie przybliżające nas do wyzwolenia”. To, czego naucza Budda, według jego własnych słów, to tylko cierpienie i zakończenie cierpienia, dukkha i jej ustanie.
Budda nie poprzestaje na ogólnikach. Kontynuuje on swój wywód, przedstawiając różnorodne formy, jakie przybiera dukkha, zarówno te oczywiste, jak i subtelne. Rozpoczyna on od tego, co jest nam najbliższe, od cierpienia nieodłącznego od fizycznego procesu samego życia. Tutaj dukkha ukazuje się w akcie narodzin, starzenia się, śmierci, w naszej podatności na chorobę, wypadki i zranienia, a nawet w postaci głodu i pragnienia. Pojawia się ona znowu w naszej wewnętrznej reakcji na sytuacje i wydarzenia, z którymi nie możemy się pogodzić: w żalu, gniewie, frustracji i lęku powstającymi w momentach bolesnej rozłąki, w nieprzyjemnych spotkaniach, w chwilach niemożności otrzymania tego, czego pragniemy. Nawet nasze przyjemności, mówi Budda, nie mogą się obronić przed dukkhą. Dają nam one szczęście tylko tak długo, jak długo trwają, ale nie trwają one wiecznie, w końcu muszą przeminąć, a gdy dobiegną końca, strata powoduje, że czujemy się jakby nas wydziedziczono. Nasze życie, w przeważającej części, jest trwaniem w napięciu pomiędzy głodem przyjemności a lękiem przed bólem. Spędzamy nasze dni goniąc za jednym, a uciekając przed drugim, rzadko radując się spokojem i zadowoleniem; prawdziwa satysfakcja zdaje się być zawsze poza zasięgiem, tuż poza następnym horyzontem. I wreszcie, w końcu, musimy umrzeć: porzucić tożsamość, na budowanie której poświęciliśmy całe życie, pozostawić za sobą wszystko i wszystkich, których kochaliśmy.
Lecz nawet śmierć, naucza Budda, nie doprowadza nas do kresu dukkha, jako że proces życia nie ustaje w chwili śmierci. Gdy kończy się życie w jednym miejscu, w jednym ciele, kontinuum mentalne, indywidualny strumień świadomości, tryska na nowo gdzie indziej, w nowym ciele jako swojej fizycznej podporze. Cykl ten trwa wciąż i wciąż na nowo — narodziny, starzenie się, śmierć — napędzany przez pragnienie dalszego życia. Budda mówi, że to koło odrodzeń — zwane samsarą, „wędrówką” — obraca się od czasu nie mającego początku. Nie ma ono punktu pierwotnego, nie ma chwili powstania. Niezależnie od tego, jak głęboko w przeszłość się cofniemy, zawsze odnajdziemy żyjącą istotę — nas samych w poprzednich żywotach, błądzących od jednego stanu egzystencji do następnego. Budda opisał różnorodne światy, w których możemy się odrodzić: światy udręki, świat zwierzęcy, świat ludzi, światy niebiańskiej szczęśliwości. Ale żaden z tych światów nie może nam ofiarować ostatecznego schronienia. Życie w każdych okolicznościach musi osiągnąć kres. Jest ono nietrwałe i jako takie naznaczone brakiem bezpieczeństwa, co jest właśnie najgłębszym znaczeniem dukkha. Z tej przyczyny osoba, która aspiruje do całkowitego zakończenia dukkha nie może spocząć w zadowoleniu wywołanym jakimkolwiek światowym osiągnięciem, jakimkolwiek statusem, lecz musi się wybić na niezależność od zewnętrznych, niestabilnych zawirowań.
Jak już mówiliśmy, nauki, które ofiarowują nam kres cierpienia, muszą dostarczać wiarygodnego wykazu źródeł pochodzenia cierpienia. Jeśli chcemy położyć kres cierpieniu, musimy powstrzymać je tam, gdzie powstaje, u korzeni przyczyn. Zatrzymanie przyczyn wymaga gruntownej wiedzy czym te przyczyny są i jak działają; z tego powodu Budda poświęcił znaczącą część swego nauczania na wyjaśnienie tego, co nazwał po prostu „prawdą o pochodzeniu dukkha”. To źródło pochodzenia Budda umiejscawia w nas samych, w fundamentalnej chorobie przenikającej naszą istotę, powodującej zamieszanie w naszych umysłach i skażenie naszych relacji z innymi istotami i światem. Oznakę tej choroby możemy dostrzec w naszej skłonności do niezdrowych stanów mentalnych zwanych w Pali kilesas, co tłumaczy się zazwyczaj jako „splamienie”. Chciwość (lobha) jest samolubnym pożądaniem: pożądaniem przyjemności i własności, dążeniem do przetrwania, presją do wsparcia znaczenia ego poprzez potęgę, status i prestiż. Awersja (dosa) oznacza oddźwięk negatywny, wyrażony jako odrzucenie, irytację, potępienie, nienawiść, wrogość, gniew oraz przemoc. Złudzenia (moha) oznaczają mentalne zaciemnienie: cienką warstwę braku wrażliwości, blokującą nasze jasne zrozumienie.
Z tych trzech korzeni wyłania się szereg innych splamień — zarozumiałość, próżność, zazdrość, ambicja, ospałość, arogancja, i inne — i z wszystkich tych splamień razem, zarówno rdzennych jak i pochodnych, wyłania się dukkha w swoich urozmaiconych formach: jako żal i ból, jako lęk i niezadowolenie, jako bezcelowe dryfowanie przez koło narodzin i śmierci. Jeśli chcemy osiągnąć wolność od cierpienia, musimy wyeliminować splamienia. Lecz praca usuwania splamień musi postępować w sposób metodyczny. Nie można takiego celu osiągnąć wyłącznie poprzez akt woli, pragnąc aby zniknęły. Praca musi posiadać linię przewodnią w postaci badań. Musimy dowiedzieć się, od czego splamienia są uzależnione, a następnie dostrzec, jak za pomocą posiadanych przez nas sił usunąć te czynniki wspierające.
Budda naucza, że istnieje jedno splamienie, które powoduje powstanie wszystkich pozostałych, jeden korzeń, który utrzymuje pozostałe przy życiu. Tym korzeniem jest niewiedza, głupota. Głupota ta nie jest po prostu brakiem wiedzy, brakiem znajomości poszczególnych cząstek informacji. Głupota może współistnieć z rozległym nagromadzeniem konkretnych wiadomości, i na swój własny sposób może być przerażająco sprytna i pomysłowa. Jako główny korzeń dukkha, głupota jest fundamentalnym całunem zasnuwającym umysł. Czasami głupota ta działa w sposób bierny, jedynie utrudniając prawidłowe zrozumienie. W innych wypadkach przejmuje ona rolę aktywną: staje się wielkim oszustem, wyczarowującym mnóstwo zniekształconych doznań i koncepcji, do których umysł lgnie jako do atrybutów świata, nie zdając sobie sprawy, że są one jego własnymi złudnymi konstrukcjami.
W tych mylnych i fałszywych percepcjach i ideach znajdujemy glebę żywiącą splamienia. Umysł dostrzega wizję jakiejś możliwości przyjemności, akceptuje to jako wartość, i rezultatem jest chciwość. Nasz głód gratyfikacji zostaje niezaspokojony, pojawiają się trudności, i wybucha gniew i awersja. Lub też szamoczemy się w niejasnościach, nasze widzenie zostaje zmącone, i gubimy się w złudzeniach. W taki sposób odnajdujemy podłoże żywiące dukkha: głupotę powodującą splamienia i splamienia powodujące cierpienie. Tak długo jak ta przyczynowa matryca działa, jesteśmy wciąż w zasięgu niebezpieczeństwa. Możemy ciągle znajdować przyjemność i radość — przyjemności zmysłowe, przyjemności społeczne, przyjemności umysłu i serca. Lecz niezależnie od tego, ile przyjemności jesteśmy w stanie doświadczyć, niezależnie od tego jakie sukcesy odnosimy w wymykaniu się bólowi, podstawowy problem pozostaje w centrum naszego istnienia i w dalszym ciągu znajdujemy się w okowach dukkha.
Aby w pełni i ostatecznie wyzwolić się od cierpienia, musimy wyeliminować jego korzenie, a to oznacza, że musimy wyeliminować głupotę. Lecz jak możemy uporać się z takim zadaniem? Odpowiedź wynika jasno z natury przeciwnika. Jako że głupota jest stanem braku znajomości rzeczy takim, jakimi są one naprawdę, tym co potrzebujemy, jest znajomość rzeczy, takimi jakimi są naprawdę. Nie jedynie wiedza pojęciowa, wiedza jako idea, ale wiedza percepcyjna, wiedza, która jest jednocześnie postrzeganiem. Ten rodzaj wiedzy nazywamy mądrością (pañña). Mądrość pomaga naprawić skutki zniekształcającego wysiłku głupoty. Umożliwia nam chwytanie rzeczy jakimi są one faktycznie, bezpośrednio i natychmiast, wolne od ekranu idei, poglądów, i uprzedzeń, które zazwyczaj nasz umysł ustawia pomiędzy sobą a realnością.
W celu wyeliminowania głupoty potrzebujemy mądrości, tylko jak przyswoić sobie mądrość? Jako nie pozostawiająca wątpliwości wiedza o ostatecznej naturze rzeczy, mądrość nie może zostać nabyta po prostu poprzez uczenie się, gromadzenie i ładowanie baterii faktów. Niemniej jednak, jak mówi Budda, mądrość można kultywować. Urzeczywistnia się ona za pośrednictwem zbioru warunków, a posiadamy moc, aby te warunki rozwijać. Te warunki są faktycznie czynnikami mentalnymi, elementami świadomości, składającymi się razem na strukturę systemową, którą możemy nazwać ścieżką, w samej istocie znaczenia tego słowa: kierunek ruchu zmierzającego do celu. Celem jest tutaj zakończenie cierpienia, a ścieżką prowadzącą do tego celu jest Szlachetna Ośmioraka Ścieżka z jej ośmioma czynnikami: prawidłowym poglądem, prawidłową intencją, prawidłową mową, prawidłowym działaniem, poprawną egzystencją, prawidłowym wysiłkiem, prawidłową uważnością i prawidłowym skupieniem.
Budda nazywa tę ścieżkę środkową drogą (majjhima patipada). Jest to środkowa droga, ponieważ omija ona dwie krańcowości, dwie niefortunne próby uzyskania uwolnienia od cierpienia. Jedną jest krańcowość ulegania przyjemnościom zmysłowym, próba stłumienia nieusatysfakcjonowania poprzez zaspokojenie pożądania. Taka postawa dostarcza przyjemności, ale uzyskane zadowolenie jest prostackie, krótkotrwałe, i pozbawione głębszej radości. Budda uznawał, że takie zmysłowe pożądanie może założyć twardy zacisk na umysłach ludzi, i był przenikliwie świadomy tego, jak żarliwie przywiązani mogą być ludzie do przyjemności zmysłów. Ale wiedział on także, że przyjemności te są o wiele niższe niż szczęście wyrastające z wyrzeczenia, i z tego powodu nieustannie nauczał, że droga do Absolutu w końcu zawsze wymaga zaniechania pożądania zmysłowego. Budda opisuje uleganie zmysłowym przyjemnościom jako „niskie, pospolite, światowe, niegodne, nie prowadzące do celu”.
Druga krańcowość to praktyka samoumartwiania, próba osiągnięcia wyzwolenia poprzez uszkadzanie ciała. Taka próba może wyrastać ze szczerej aspiracji wyzwolenia, ale działa ona w zakresie błędnego założenia, które prowadzi do zużywania energii na jałowe cele.
Błąd polega na uznaniu ciała za przyczynę zniewolenia, podczas gdy prawdziwe źródło kłopotów leży w umyśle — umyśle ogarniętym obsesją chciwości, awersji i złudzenia. Chęć uwolnienia umysłu od tych splamień za pomocą uszkadzania ciała jest próbą nie tylko chybioną, ale wręcz autodestrukcyjną, ponieważ osłabiamy i uszkadzamy niezbędne narzędzie. Budda określa tę drugą krańcowość jako „bolesną, niegodną, nie prowadzącą do celu”.
Z dala od tych dwóch krańcowych postaw odnajdujemy Szlachetną Ośmioraką Ścieżkę, zwaną środkową drogą. Nazwa ta nie oznacza jakiegokolwiek kompromisu między dwoma krańcowościami, ale fakt, że przewyższa ona je obie, unikając błędów, którymi są obarczone. Ścieżka ta unika krańcowości ulegania zmysłom dzięki rozpoznaniu daremności pożądania i naciskowi na wyrzeczenie. Pożądanie i zmysłowość nie są źródłem szczęścia, lecz cierpienia i wymóg ich eliminacji jest niezbędny dla wyzwolenia. Lecz praktyka wyrzeczenia nie pociąga za sobą dręczenia ciała. Polega ona na treningu umysłu, a do tego celu potrzebujemy sprawnego ciała, jako stanowczej podpory w duchowej pracy. A zatem powinniśmy dbać o ciało w sposób należyty, utrzymywać dobre zdrowie, podczas gdy zdolności umysłowe podlegają treningowi generującemu wyzwalającą mądrość. To właśnie jest środkowa droga, Szlachetna Ośmioraka Ścieżka, która „powołuje do istnienia wizję, powołuje do istnienia wiedzę, oraz prowadzi do spokoju, do wiedzy bezpośredniej, do oświecenia, do Nirwany”.